Fundament spotkań kościoła

Gdy po raz pierwszy uciekliśmy od dużych spotkań, które są w denominacjach, żeby wspiąć się na tę górę, doszliśmy do spotkań domowych. Zanim jednak dotarliśmy na szczyt, skupiliśmy się na czymś innym i nie byliśmy w stanie wspiąć się wyżej; zamiast iść w górę, zaczęliśmy się zsuwać. Zeszliśmy tak w dół, że zaczęliśmy kierować uwagę na duże spotkania i elokwentnych mówców. Ci, którzy potrafią przemawiać, przyciągają ludzi. Święci przyzwyczaili się do słuchania kazań. Przed wyjściem na spotkanie pytają o to, kto będzie mówcą. Gdy mówi Paweł, przychodzą wszyscy. Gdy mówi Marek, wymawiają się: „Nie mamy dzisiaj czasu”. Fundamentem kościoła przestają już być domy; stają się nim kaznodzieje i duże spotkania. To nic innego jak upadłe chrześcijaństwo.

Biblia podkreśla wzajemną społeczność

W chrześcijaństwie nie akcentuje się spotkań domowych ani spotkań małych grup. Mamy zwykle do czynienia ze zgromadzeniami, które zatrudniają pastorów. Jeżeli pastor ma doktorat z teologii, jest zdolny, towarzyski i elokwentny, i gdy otworzy usta, umie mówić o przeszłości i przyszłości, o Wschodzie i Zachodzie, to jego zgromadzenie niewątpliwie będzie kwitło i cieszyło się powodzeniem. Gdy pojawia się wielki mówca, na kazanie przyjść mogą dziesiątki tysięcy słuchaczy. Po jego wyjeździe słuchacze również znikają. Wszyscy ślizgają się po lodzie, lecz ponieważ jest on cienki, topi się i zamienia w wodę, kiedy wielki mówca wyjeżdża.

Dlaczego w chrześcijaństwie konieczne są spotkania przebudzeniowe? Ponieważ z wierzących zeszło powietrze. Spotkania przebudzeniowe są jak zastrzyki na wzmocnienie serca. Fundament chrześcijaństwa nie kryje się w spotkaniach domowych, lecz w jego dużych spotkaniach. Część z tych, którzy „chodzą do kościoła”, w tym samym zgromadzeniu, być może nigdy ze sobą nie rozmawiała. Kiedy byłem mały, chodziłem z mamą na niedzielne nabożeństwa przez prawie dwadzieścia lat. Nigdy z nikim nie rozmawiałem; nikt też nie rozmawiał z moją mamą. Wszyscy ubierali się w niedzielę w „kościelne”, odświętne ubranie i siedzieli cicho w ławkach. Gdy podnosiliśmy głowy, widzieliśmy przede wszystkim wypisane na tablicy numery hymnów; dzięki temu wiedzieliśmy, które hymny mamy tego ranka śpiewać. Potem ktoś je wywoływał. Po ich odśpiewaniu ktoś wygłaszał kazanie, a potem ktoś inny podawał ogłoszenia dotyczące różnych spraw. Na koniec zaś zgromadzenie błogosławiono. Po błogosławieństwie wszyscy wstawaliśmy. Nic do nikogo nie mówiłem i nikt nie mówił do mnie; po prostu każdy szedł swoją drogą. Gdzie podziały się wzajemna społeczność i komunikacja oraz niezłomne trwanie w nauce apostołów, o czym mówi Biblia?

Tak wygląda stan upadłego chrześcijaństwa: opiera się ono na dużych spotkaniach, ludzkich umiejętnościach i elokwentnych mówcach. Sześćdziesiąt lat temu Pan pokazał nam, że prawda zawarta w Biblii nakazuje nam nie iść tą drogą, lecz raczej podkreślać wzajemną społeczność. Jak możliwa jest wzajemna społeczność w kościele, który ma dziesięć tysięcy ludzi? Jeśli sposobem miałyby być duże spotkania, to niełatwo jest porozmawiać z każdym z członków, nawet gdybyśmy mieli spotkania przez dziesięć lat. Ale jeśli ludzie wejdą do domu, muszą zacząć mówić, nawet jeśli normalnie nie mówią zbyt wiele. I dzięki temu, co mówią, można się zorientować w tym, jak wygląda ich sytuacja. Z ich słów będziecie mogli nawet wywnioskować, na co chorują. Spotkania domowe są fundamentem kościoła.