Świadectwo pierwsze

Poniższy tekst pochodzi z książki pt. Świadectwo Watchmana Nee.

Świadectwo pierwsze: zbawienie i powołanie

Wersety biblijne: Dz 26,29; Ga 1,15.

Środowisko rodzinne

Urodziłem się w rodzinie chrześcijańskiej. Byłem trzecim dzieckiem w rodzinie, miałem dwie starsze siostry. Ponieważ miałem ciotkę, która urodziła kolejno sześć córek, ciotka ze strony ojca nie była zachwycona, kiedy moja matka urodziła dwie córki. Wedle chińskiego obyczaju woli się bardziej chłopców niż dziewczynki. Kiedy moja mama urodziła dwie córki, ludzie mówili wokół, że pewnie powtórzy historię mojej ciotki i zanim urodzi chłopca, wyda pewnie na świat z tuzin dziewczynek. Choć moja mama nie była wtedy jeszcze definitywnie zbawiona, wiedziała jak się modlić. Powiedziała więc Panu: „Jeśli będę miała chłopca, podaruję go Tobie”. Pan usłyszał jej modlitwę i przyszedłem na świat. Ojciec powiedział mi później: „Zanim się urodziłeś, twoja mama obiecała, że podaruje cię w prezencie Panu”.

Zbawiony i powołany w tej samej chwili

Zostałem zbawiony w 1920 roku, w wieku siedemnastu lat. Wcześniej doświadczyłem w umyśle swego rodzaju walki o to, czy mam przyjąć Pana Jezusa jako mojego Zbawiciela i zostać Jego sługą. Ludzie zazwyczaj zostają zbawieni, ponieważ borykają się z grzechem. W moim przypadku jednak zbawienie od grzechu nieodłącznie wiązało się z moją drogą życiową. Wiedziałem, że gdy przyjmę Pana Jezusa jako swojego Zbawiciela, będę jednocześnie musiał przyjąć Go jako mego Pana. On chciał wybawić mnie nie tylko od grzechu, lecz także od świata. Bałem się wówczas zbawienia, wiedziałem bowiem, że z chwilą gdy zostanę zbawiony, będę musiał służyć Panu. Z konieczności więc moje zbawienie było podwójne. Nie mogłem odłożyć na bok Pańskiego powołania i pragnąć tylko zbawienia. Musiałem wybierać: albo uwierzyć w Pana i przyjąć podwójne zbawienie, albo zapomnieć o obu. Przyjęcie Pana oznaczało dla mnie, że obie rzeczy dokonają się w moim życiu równocześnie.

Ostateczna decyzja

Wieczorem 29 kwietnia 1920 roku siedziałem sam w pokoju. W umyśle wciąż odczuwałem niepokój. Nie mogłem znaleźć sobie miejsca, bo wciąż trapiło mnie pytanie, czy mam uwierzyć w Pana. W pierwszym odruchu nie chciałem tego zrobić: nie chciałem zostać chrześcijaninem. Czułem się z tym jednak źle. Toczyła się we mnie prawdziwa walka. Wtedy uklęknąłem i zacząłem się modlić. Na początku brakowało mi słów. W końcu jednak przypomniały mi się różne grzechy, które popełniłem, i uświadomiłem sobie, że jestem grzesznikiem. Nigdy wcześniej nie miałem takiego doświadczenia. Zobaczyłem, że jestem grzesznikiem, a także ujrzałem Zbawiciela. Zobaczyłem brud grzechu, a także skuteczność drogocennej krwi Pana, która oczyściła mnie i uczyniła białym jak śnieg. Ujrzałem ręce Pana przybite do krzyża, i jednocześnie zobaczyłem, jak wyciąga do mnie ręce i wita mnie słowami: „Jestem tu i czekam, aż Mnie przyjmiesz”. Ujęty taką miłością, nie byłem w stanie jej odrzucić i postanowiłem przyjąć Go jako mojego Zbawiciela. Przedtem wyśmiewałem się z tych, którzy wierzyli w Pana, tego wieczora jednak nie umiałem się śmiać. Zamiast tego płakałem i wyznawałem swoje grzechy, szukając Pańskiego przebaczenia. Kiedy wyznałem Mu swoje grzechy, ciężar grzechów ze mnie spadł, poczułem się beztrosko, pełen wewnętrznej radości i pokoju. Po raz pierwszy w życiu poznałem wówczas, że jestem grzesznikiem. Po raz pierwszy też się modliłem i po raz pierwszy doświadczyłem radości i pokoju. Być może przedtem bywałem radosny i spokojny, lecz to, czego doświadczyłem, gdy zostałem zbawiony, było czymś bardzo rzeczywistym. Siedząc wówczas samotnie w pokoju, ujrzałem światło i straciłem świadomość tego, co mnie otacza. Powiedziałem Panu: „Panie, naprawdę byłeś dla mnie łaskawy”.