Znaczenie modlitwy

Zazwyczaj szykujemy się, gdy mamy spotkać się z innymi, a przebywając z nimi udajemy. Czasem nie pokażemy się innym, dopóki się nie przygotujemy. Brat, który się zdenerwował, nie będzie cieszył się z gości, jeśli jego złość jeszcze nie ustąpiła, a on sam nie potrafi udawać. Siostra, która jest niestarannie ubrana, nie będzie chciała nikogo widzieć. Nie powinniśmy ubierać się niedbale, ale staranny strój może być z naszej strony jedynie grą pozorów. Nie musimy udawać, gdy przychodzimy do Boga. Brat, który dopiero co stracił panowanie nad sobą, powinien przynieść swoją złość do Niego. Nawet jeśli jego duch jest przybity, a on sam nie może się podnieść i pomodlić, powinien mimo to do Niego przyjść. Nie musimy udawać i On też nie chce, żebyśmy udawali. Zasada modlitwy nie polega na doprowadzaniu siebie do porządku przed kontaktem z Bogiem. Modlitwa nie stawia wymogu samodoskonalenia. Im częściej okazujemy w niej swój prawdziwy stan, tym lepiej. Nasz stan to nasz stan. Zmienianie siebie to dzieło człowieka. Nie musimy się zmieniać, aby nawiązać styczność z Bogiem. To Jego potrzebujemy. Musimy także pozwalać Mu, by nas zmieniał.

W Ewangelii Łukasza 15,11-21 gdy młodszy syn roztrwonił swój majątek, prowadząc rozwiązłe życie i wydając wszystko, nie poprawił się przed powrotem do domu ojca. Nie miał nic, co umożliwiłoby mu taką poprawę ani nie wiedział, że nie powstrzymałoby to jego ojca. Syn nie zmienił się; przeciwnie, gdy powrócił, znajdował się w autentycznym, niezmienionym stanie i pozwolił ojcu, by go zmienił. Ojciec powiedział: „Przynieście szybko najlepszą szatę i ubierzcie go… Przyprowadźcie utuczone cielę i zabijcie: będziemy ucztować i weselić się” (w. 22-23). Ojciec zmienił synowi szatę i pokarm, którym ten się żywił, czyli dokonał zmiany jego stanu zewnętrznego i wewnętrznego. Przedtem syn nosił na sobie szmaty, a teraz dostał najlepszą szatę. Przedtem żywił się strąkami, teraz spożywał utuczone cielę. To ojciec doprowadził do tych zmian, nie syn. Na tym polega zasada modlitwy. Modlić się to przyjść do Boga takimi, jacy jesteśmy, w takim stanie, w jakim się naprawdę znajdujemy, nie zmieniając siebie ani nie poprawiając. Takie przychodzenie do Boga to nie zwykłe wołanie do Niego; to nasze spotkanie z Nim, styczność z Nim. Gdy spotykamy się z Nim, wchłaniamy Go.

Wierzący musi nauczyć się codziennie spędzać znaczną ilość czasu w Bożej obecności. Najlepiej poświęcić na to od pół godziny do godziny, chociaż nie powinniśmy tworzyć żadnych zasad, bo to nic nie daje. Weźmy na przykład jedzenie. Musimy spożywać trzy posiłki dziennie i nie stanowią tu wyjątku dni, kiedy jesteśmy zajęci. Jeśli nie zjemy, osłabniemy fizycznie i stracimy zdrowie. Odnosi się to również do rzeczy duchowych. Codziennie musimy spędzać czas w Bożej obecności. Ustąpmy trochę i spędźmy pół godziny w Jego obecności. Mniej niż pół godziny to za krótko. Najlepiej spędzać codziennie w Bożej obecności godzinę. Nie oznacza to, że musimy przesiedzieć w Jego obecności jednorazowo całą godzinę. Możemy podzielić ją na dwadzieścia minut rano, dwa razy po dziesięć minut w ciągu dnia i dwadzieścia minut wieczorem. W sumie daje to godzinę.

Jeśli codziennie będziemy mieli styczność z Bogiem, czekali na Niego, trwali w Jego obecności, oglądali Go i wchłaniali, sprawi On, że nasz stan się zmieni. Nie musimy prosić Go o wiele rzeczy, takich jak moc, siła, zwycięstwo, gorliwość czy zdolność do tego, by się podźwignąć. Codziennie tylko musimy Go dotknąć, a po jakimś czasie stanie się On dla nas wszystkim. Jeśli potrzeba nam ciepła, On stanie się dla nas ciepłem. Jeśli potrzebujemy światła, On będzie dla nas światłem. Jeśli potrzeba nam mocy, On będzie dla nas mocą. Jeśli potrzeba nam pociechy, On będzie dla nas pociechą. Jeśli potrzebujemy wsparcia, On będzie dla nas wsparciem, a jeśli potrzebujemy prowadzenia, On będzie naszym prowadzeniem. Bóg jest wszystkim, czego nam potrzeba.